Sytuacja wygląda tak: Stwierdziłem nagły ubytek płynu chłodzącego, nie ma plamy pod autem ale okazało się, że muszę dolewać ok 2l po 200km trasie - ubywa tylko podczas jazdy. Pognałem do mechanika - oczywiście z polecenia... Dodam, że objawów typowych dla uszczelki nie ma - pod korkiem oleju nie ma majonezu, w płynie chłodniczym nie ma oleju, nie dymi na biało (no ale jest dpf, który wypala się bez zmian). Chodzi, pali normalnie, nie ma ubytku mocy, ogólnie nic się nie dzieje.
I teraz głupia historia właściwa. Ów mechanik stwierdził "uszkodzenie uszczelki i węża w okolicach termostatu". Naprawili, przyprowadził auto pod dom, odwiozłem go do warsztatu i kiedy zawracałem, to mnie zawołał i mówi, żebym jeszcze podjechał, bo wyczuł charakterystyczny zapach płynu... Stwierdził, że dalej cieknie, poprawili wąż i teraz będzie ok. Ale, żebym zrobił kilka km i podjechał znowu. I teraz ciekawostka - jak poprawiali wąż, to oczywiście połowa płynu wyciekła. No i dolewając, zagadał się z drugim i wlał płynu równo z korkiem, nacisnął na wąż i trochę wyleciało, ale nadal było może 2cm pod poziom korka. Z jednej strony staram się ufać ludziom, że wiedzą, co robią, skoro zajmuje się tym od czasu kiedy ja latałem w krótkich spodenkach. No bez sensu...
Podjechałem po zrobieniu 10 km, otworzył maskę i wąż idący do termostatu był jeszcze raz taki i twardy - no i: "czyli jednak nie to, musimy zwalić głowicę, bo nic nie zdiagnozujemy, albo uszczelka, albo pęknięta głowica, bo spaliny się dostają i wzrasta ciśnienie", umówiłem się na poniedziałek i dopiero wracając do chaty zacząłem myśleć

No i pytanie. Czy ja o czymś nie wiem, czy ten mechanik ... (zostawię kropki). Co teraz zrobić? Jechać gdzieś jeszcze, żeby to sprawdzić, czy po prostu jak nie będzie ubywało płynu i nie będzie żadnych niepokojących objawów, to uznać sprawę za niebyłą?

Sorry za długa rozprawkę

